Bielenda mleczny olejek do pielęgnacji ciała.. Algi Morskie

Bielenda mleczny olejek do pielęgnacji ciała.. Algi Morskie



Upały potrafią dać się we znaki, musimy pamiętać o nakryciu głowy, wysokich filtrach, spożywaniu 2 litrów wody dziennie, oraz odpowiedniej pielęgnacji naszego ciała. I tutaj zaczynają się schody, o ile o twarz uwielbiam dbać i wcierać w nią wszystko co się da, o ciele zapominam... No, dobrze celowo je pomijam. Bowiem nie znoszę się balsamować... Wiem, jakie to istotne, dlatego chociaż latem, staram się rozpieścić odrobinę moją skórę, ukoić ją i nawilżyć odpowiednimi produktami. Niedawno dostałam paczuszkę od marki Bielenda, w której znalazłam produkty z nowej serii Algi Morskie. Dzisiaj przyszłą kolej na recenzję pierwszego z produktów... mlecznego olejku do ciała.









Zacznę od opakowania, które jest po prostu przepiękne. Mocny turkusowy kolor, kojarzący się z wodą, wakacjami, słońcem i beztroską. Uwielbiam takie kolory, ponieważ dodają mi energii i pozytywnie nakręcają. Cała seria algi morskie, ma tę piękną szata graficzną <3








Pompka, działa bez zarzutu, podoba mi się, że ma blokadę, dzięki temu mamy mniejsze ryzyko, rozlania się mleczka. Dozuje optymalną ilość produktu, ja zazwyczaj używam 4-5 pompek na całe ciało. Nie żałuję sobie, skoro robię to dość rzadko, niech będzie na bogato ;)








Mleczny olejek, za zadanie ma odmłodzić, zmiękczyć i poprawić sprężystość naszej skóry... Czy wszystkie obietnice są spełnione, czy w przypadku mleczka/olejku do ciała, gra to już drugorzędną rolę? Dla mnie niewątpliwe tak. Balsam, masło czy olejek, przede wszystkim na nawilżać moją skórę, sprawić że jest miękka i delikatna, a także ukojona. I w takich kategoriach ocenim ten produkt :) 








Zacznę od zapachu, jest po prostu wspaniały, kojarzy mi się z wakacjami i to dosłownie. Zapach na kształt olejku do opalania, pachnącego wiatrem, morzem i kokosami. Rozpływam się nad nim :) 



Konsystencja, przypomina klasyczne mleczko do ciała, jednakże po rozsmarowaniu, zmienia się w delikatny, lekki olejek. Rozprowadza się bardzo łatwo, wystarczy niewielka ilość, aby pokryć dany obszar. Produkt dość szybko się wchłania, jak na coś z domieszką olejków ;) Chwila wystarczy i możemy założyć ubranie. Nie odczuwam na skórze lepkości, czy tłustego filmu, ale kiedy dotknę skórę, czuć, że jest dobrze nawilżona, chwilkę temu nabalsamowana :) 








Produkt jest w miarę wydajny, jednakże nie tak bardzo jak dobrze skondensowane masło do ciała. Sądzę, że przy regularnym użytkowaniu starczy mi na całe wakacje. Obiecuję systematyczność :) 









MOJA OPINIA:
produkt jest naprawdę bardzo przyjemnym kosmetykiem, który ogromnie cieszy moje zmysły :) Cudowny, energetyzujący kolor, zniewalający, odprężający zapach. Lekka, dość szybko wchłaniająca się formułą, która nie plami, nie tłuści i nie oblepia ciała, Skóra po użyciu mleczka, jest jedwabiście gładka i miękka. Bardzo podoba mi się to doznanie, łapię się na tym, że dotykam częściej swoich ramion, które są niesamowicie  gładkie :) Produkt niestety nie zachwyca składem, ale w kategorii ciało, nie jestem aż tak na tym puncie wyczulona. Podoba mi się działanie tego produktu i z chęcią zużyję całą buteleczkę. Sądzę, że mleczko sprawdzi się także jako balsam łagodzący po kąpielach słonecznych :) Cena, dostępność, to kolejne plusy produktu. Myślę, że warto spróbować, jeżeli lubicie wszelkie smarowidła do ciała :) Buziaki!!! 





Serum naturalnie wygładzające- Resibo

Serum naturalnie wygładzające- Resibo



O pielęgnacji naturalnej pisałam wielokrotnie, wierzę w jej siłę i widzę jej wspaniałe, dobroczynne działanie na mojej skórze. Niebawem przekroczę magiczną 30, a nie mogę bardzo narzekać na kondycję mojej skóry. Fakt, bywa kapryśna z racji tego ,że jest mieszana i czasami coś mi wyskoczy, ale zmarszczek jeszcze się nie dorobiłam ;)  Wierzę, że to zasługa dobrze dobranej pielęgnacji, pełnej drogocennych, naturalnych składników, oraz odrobina genów ;) Wracając do meritum sprawy, kolejne serum na mojej łazienkowej półce. Ale nie mogłam się oprzeć, kiedy  dowiedziałam się, że marka RESIBO wprowadziła do swojego asortymentu, kolejny produkt. I może nie oszalałabym na tym punkcie, gdyby nie było to magiczne serum, a jak wiecie jestem uzależniona od testowania tego konkretnego typu kosmetyków :) Uwielbiam produkty tej marki i wiele z nich są dla mnie już niezbędne, a jak sprawdziło się to serum? Zapraszam dalej 







Mówiąc o Resibo, nie można pominąć wspaniałych opakowań, które są naprawdę urocze. Kartonowe tuby, które można wykorzystać no do przechowywania pędzli. Piękna, kwiecista szata graficzna. Wszystko wygląda naprawdę pięknie i cieszy oko, podczas codziennego użytkowania.





Serum, zamknięte jest w szklanej, zgrabnej buteleczce, wyposażone w pipetkę i coś na kształt gumki/uszczelki, która chroni serum przed rozlaniem. Spotykam się z tym po raz pierwszy i muszę przyznać, że to naprawdę świetne rozwiązanie. Pojemność serum to 30ml, cena to 129zł KLIK





Pipetka działa bez zarzutu, mamy pełną kontrolę nad tym ile produktu użyjemy. Serum jest niezwykle wydajne, wystarczy bowiem kilka kropli, aby pokryć całą twarz. Często dodaję serum także do maseczek z glinki :)


Serum to dla mnie magiczny produkt, który działa na naszą skórę z podwójną siłą. Serum naturalnie wygładzające, za zadanie ma przywrócić naszej skórze gładkość i jędrność. Ponadto ma działanie odświeżające, dodające skórze blasku. Działa przeciwzmarszczkowo, a także ma być skuteczną bronią przeciwko przebarwieniom. Brzmi wspaniale, prawda? A jak serum wypada w praktyce? 







Zanim przejdziemy do działania, słów kilka o konsystencji... serum na postać lekkiego olejku, który łatwo i przyjemnie nakłada się na skórę. W moim przypadku to wieczorny rytuał, przy cerze mieszanej oklejek nakładany rano, niestety nie sprawdzi się. Często i chętnie dodaję także kilka kropli serum do maseczek, potęguje ono ich działanie, a także sprawia, że maseczka wolniej zasycha. Serum potrzebuje dłuższej chwili, aby się wchłonąć, ale połączenie masażu z użyciem tego serum, które pachnie jak lawendowe pole, skropione miodem może dla mnie trwać całą wieczność :) Niesamowity relaks, polecam wszystkim ;) 






A co ze składnikami? Jak przystało n Resibo, skład jest w 99% naturalny, a przedstawia się tak: 
Głównie znajdziemy olejki, ale to wspaniale, bo moja pielęgnacja opiera się głównie na nich...
olejk marula, skwalan roślinny, olej buriti, witamina C, ekstrakt z lawendy motylej, olej z „łez” drzewa pistacia lentiscus.


Działanie? Obietnice były piękne i każda z nas dałaby wiele, aby zatrzymać czas i zawsze móc cieszyć się piękną, młodą skórą. I dzięki Bogu za kosmetyki, które mają coraz lepsze składy i silniejsze działanie. Jakie jest serum Resibo? przede wszystkim jest niezwykle relaksującym rytuałem, który przenosi nas na lawendowe pola, uspokaja, koi i zapewne dlatego ostatnimi czasy śpi mi się tak dobrze ;) Serum jest bardzo wydajne, wystarczy zaledwie odrobina, aby pokryć całą twarz, za co ogromny plus. Oleista, bogata konsystencja, która nawilża, i silnie regeneruje skórę. Poprawę zauważyłam już po kilku dniach, moja buzia, wyglądała na zregenerowaną i uspokojoną. Serum świetnie poradziło sobie z moimi niedoskonałościami w okolicy brody, które ostatnio się pojawiły. Nie jest  to serum, które całkowicie je wyleczy, ale bardzo uspokaja skórę i sprawia, że zaczerwieniania znikają. Buzia byłą silnie odżywiona i pełna życia, koloryt znacznie wyrównany, a piegi mniej widoczne!!! Uwielbiam patrzeć, kiedy kosmetyki się z nimi rozprawiają :) To zapewne zasługa witaminy C, która ładnie rozświetla i ujednolica skórę, Obawiałam się zapychania, jak w przypadku, każdego nowego produktu, ale nic takiego nie miało miejsce, za co dosłowne pokłony dla marki! Uwielbiam patrzeć, jak moja skóra zmienia się pod wpływem kosmetyków, które stosuję Serum jest rewelacyjne i sprawdzi się każdej z nas. Uważam, że to świetny produkt regeneracyjny, naprawczy, rozjaśniający i odżywczy. Świetne dla kobiet dojrzałych, ale także dla nas, jako profilaktyka. Serum na stałe zagości w mojej pielęgnacji,uważajcie, bo uzależnia!!!!






Czas na peeling! Scandinavia Cosmetics

Czas na peeling! Scandinavia Cosmetics


Niebawem wakacje, został mi ostatni egzamin, a  potem wyjazd... Dlatego już teraz kompletuję swoją wyjazdową kosmetyczkę. Ale zanim to nastąpi, rozpieszczam swoją skórę już teraz, przygotowując ją na wiatr, wodę, sól i słońce. Wypielęgnowana skóra, która jest miękka i gładka, sprawia, że czujemy się pięknie i kobieco. Warto o nią zadbać już teraz. Za mną seria masaży bańką chińską, więc teraz przyszedł czas, na mocny peeling, który poprawi ukrwienie, ujędrni i odświeży moja skórę, Pod lupę bierzemy dzisiaj peeling solny marki Scandinavia cosmetics.








Peelingi, to coś od czego jestem uzależniona, odpuszczę sobie balsamowanie, ale pobudzający masaż pod strugą cieplej wody nigdy! Aby cieszyć się gładką i jędrną skórą, koniecznie musimy zapatrzeć się w dobry peeling. Fakt, można zrobić swój własny  domowy peeling, ale znam lepszy sposób, który nie zajmie nam czasu i nie ubrudzi całej łazienki. Ponadto ma naturalny, fantastyczny skład... 







Peeling solny Scandinavia Cosmetics, gości w mojej łazience po raz pierwszy, zawsze stawiam na cukrowe, ale postanowiłam spróbować czegoś innego. Skusiłam się na wersję z zieloną herbatką, która wchodzi w skład serii ujędrniającej. Fantastycznie uzupełnienie moich masaży banką chińską :) 


Składniki wykorzystane w tym produkcie to: olej ze słodkich migdałów, masło kokosowe, masło kakaowe, wosk pszczeli... Brzmi fantastycznie, prawda? więcej znajdziecie tutaj --> TUTAJ






To co od razu mnie urzekło to zapach, niezwykle delikatny, świeży i relaksujący. Idealny w upalny dzień, bo nie jest męczący i spodoba się nawet wrażliwym noskom.


Konsystencja: Peeling w opakowaniu ma formę stałą, pod wpływem wody, ciepła i masażu rozpuszcza się, tworząc na naszej skórze przyjemną lekko olejkową formułę, dzięki temu masaż jest bardzo relaksujący i może trwać dłużej i dłużej i dłużej. Dla mnie to fantastyczne, że nie muszę dodatkowo nawilżać skóry po użyciu tego peelingu. Drobinki (sól) są bardzo delikatne, ale jest ich naprawdę dużo, dzięki temu dobrze i mocno peelingują naszą skórę.








DZIAŁANIE:
peeling jest bardzo delikatny, choć zawiera w sobie naprawdę sporo drobinek, myślę, że dzięki tej lekko oleistej konsystencji nie jest tak drażniący dla mojej skóry, ponieważ gładko po niej sunie. Peeling jest bardzo wydajny, bo wystarczy jego niewielka ilość, aby przeprowadzić sobie złuszczający zabieg. UWAGA! peelingu nie należy używać na podrażnioną skórę! Ja się niestety zapomniałam i miałam dość ciekawe wrażenia :) Moja wina, zgubiła mnie cukrowa rutyna :) Uwielbiam jego zapach, który jest świeży i pobudzający, ponadto cudowny miętowy odcień działa na moje zmysły.... niby nic, a jednak cieszy :) Peeling używam 1-2 razy w tygodniu. Zawsze przed depilacją, stosuję peeling, aby zapobiec wrastaniu włosów. W okresie wiosna-lato peelingi są podstawą mojej pielęgnacji. Solny peeling świetnie przygotowuje skórę przed nałożeniem samoopalacza, a także rewelacyjnie poradził sobie z usunięciem jego resztek. Produkt jest bardzo przyjemny, świetnie wygładza i napina moją skórę, uwielbiam to uczucie i muszę przyznać, że jestem od tego uzależniona. Peeling ma świetny skład, bardzo przyjemne działanie i z pewnością zaopatrzę się w inne warianty zapachowe :) 






Skóra pełna blasku, mój wiosenny makijaż i ulubieńcy

Skóra pełna blasku, mój wiosenny makijaż i ulubieńcy



Witam Kochane,
dzisiaj przychodzę do Was z propozycją wiosennego makijażu, który jest szybki, łatwy, a jednak nie taki zupełnie zwyczajny. Uwielbiam rozświetloną cerę i pomimo tego, że mam skórę mieszaną, omijam matujące produkty. Skóra, która jest rozświetlona, wygląda na młodą i zdrową, a ja lubię ten efekt najbardziej :) Użyłam garść swoich ulubionych produktów i powstał mi taki lekki, wiosenny look :) 









Eyeliner, marki Eveline, to moje odkrycie tego roku, fioletowy kolor, idealnie podbija zieloną tęczówkę. Konsystencja jest idealna, kolor jednolity, bez nieestetycznych prześwitów, cienki, precyzyjny pędzelek i cena. Wszystko na ogromny plus :) 







Idealna cera, jak z okładek magazynów, to marzenie każdej z nas. Nie mogę narzekać na swoją cerę, choć ma swoje mankamenty jak wszystko. W tym makijażu stawiam na rozświetlenie i do tego celu użyłam mojego absolutnie ukochanego podkładu marki Lancome- Teint Miracle w odcieniu 010. 


Pod oczy korektor, który jest ze mną już kilka miesięcy i niebawem będzie czas na podsumowanie, mianowicie korektor Magic Concealer Helena Rubinstein w kolorze 01 Light 

Użyłam także, bardzo cienkiej warstwy pudru Rimmel Lasting Finish 25 HR w  odcieniu 001














Na ustach, ukochane Golden Rose i kredka Matte Lipstick Crayon w kultowym już kolorze nr 10. Trwałość, pigmentacja, kolor sam w sobie i cena, uważam, że te kredki to absolutne must have.






Na policzkach, moje serduszko z Makeup Revolution, które niestety miało nieprzyjemny kontakt z podłogą i całe popękało :( Na szczęście odrobinę udało mi się uratować. Kocham ten efekt, połączenie różu i rozświetlacza. Pięknie połyskuje i dodaje zdrowego koloru mojej jasnej cerze. Moje serduszko ma  odcień  Candy Queen Of Hearts. A na powiekach jasny, srebrzysty cień z paletki Death By Chocolate od MR. Na dolnej powiecie fioletowy cień z tej samej paletki,a na rzęsach tusz Loreal Volume Million Lashes So Couture.


Prosto, szybko, ale tak jak lubię najbardziej. Jestem absolutnie zakochana w produktach, których użyłam i mam nadzieje, że nigdy nikt ich nie wycofa z produkcji ;) Miłego weekendu moje piękne :* 





Azjatycka pielęgnacja i jad węża zamiast botoksu... Syn- Ake Power 10 Formula

Azjatycka pielęgnacja i jad węża zamiast botoksu... Syn- Ake Power 10 Formula


Hej Kochane,
dziś opowiem Wam o produkcie, który znacząco różni się od pozostałych produktów, których obecnie używam.... To kolejny azjatycki produkt w mojej pielęgnacji. I być może nie wyróżniałby się niczym szczególnym pośród innych wodnych kremów jakie mam, gdyby nie fakt, że zawiera w sobie jad węża... Brzmi strasznie prawda?! Ale produkt nie jest trujący, ani niebezpieczny, ma jedynie za zadanie zwalczyć niechciane zmarszczki, bez użycia wypełniaczy :) Jesteście ciekawe, czy sobie poradził? Zapraszam dalej...








Azjatyckie kosmetyki często nas zaskakują pod względem składu, często możemy spotkać wykorzystanie śluzu ślimaka w produktach na blizny i trądzik. A także jadu węża, czy żmii w kosmetykach. Ile jest w tym prawdy i co to takiego???


SYN-AKE- jest peptyd o strukturze chemicznej podobnej do jadu węża. Jest bogaty w białka, poprawia jędrność, dostarcza składników odżywczych, nawilża i odżywia skórę. Adenozyny  wygładzają zmarszczki i drobne linie. Syn-Ake chroni nasze mięśnie przez skurczem, co chroni nas od zmarszczek :)  Oto cała filozofia, możemy więc spokojnie sięgać po produkty z tym przerażającym składnikiem, bez obaw o naszą cerę :) 







Produkt marki It's Skin, to typowy krem wodny, u nas nazywany serum. Ma delikatną półpłynną konsystencję. Wchłania się bardzo szybko, a do pokrycia całej twarzy oraz szyi wystarczy zaledwie kilka kropli serum. 








Bardzo podoba mi się opakowanie produktu, szklana, ciemna buteleczka z pipetką, szczelnie zamykana, Uwielbiam taki sposób aplikacji produktów na skórę, albo lepiej wcześniej na dłoń. Szata graficzna bardzo przyjemna dla oka, lekko wężowa obwoluta, która bardzo ładnie połyskuje :) No cóż podoba mi się to opakowanko :) Serum znajdziecie np ---> SingaShop














ZAPACH;
bardzo delikatny i neutralny, w niczym mi nie przeszkadza i nie męczy mnie. 


STOSOWANIE:
serum stosuję zawsze na noc, konsystencja jest na tyle lekka, że serum można stosować na dzień, ale ja wierzę, że tego typu produkty mają zwiększoną moc, podczas nocnej regeneracji. 

SKŁAD:
syntetyczny neuropeptyd, który naśladuje działanie toksyny (Waglerin-1) znajdującej się w jadzie żmii (Temple Viper), wyciąg z opuncji figowej i wyciąg z baobabu afrykańskiego










DZIAŁANIE:
zacznę od tego, że pierwsze nasze dni były dość spokojne i raczej mało spektakularne... To co zauważyłam od razu to niesamowite nawilżenie, bardzo dogłębne i długotrwałe. Skóra była bardzo miękka i gładka... Ale to był koniec! Pomyślałam wtedy, że to przereklamowany produkt, który tylko w nazwie i opisie pięknie działa... Nie odstawiłam jednak kremu na półkę, a dalej codziennie używałam. Bardzo mocno skupiłam się na czole, mam w tym miejscu zmarszczki, które odziedziczyłam  po swoim tacie... na to wpływu nie mam, ale mogę zawalczyć z nimi, aby w przyszłości nie stały się głębsze... Tak więc nakładałam serum każdego wieczora, szczególnie dopieszczając czoło. Stwierdziłam, że to właśnie w tym obszarze, zauważę najszybciej zmiany. Po około dwóch tygodniach stosowania, zauważyłam, że linie na czole są mniej widoczne. Musiałam bardzo mocno zmarszczyć czoło, aby się pojawił. Ogromnie mnie to ucieszyło, okazało się bowiem, że syn-ake zadziałało! Ten neuropeptyd niejako rozluźnia nasze mięśnie, blokuje napięcie nerwowe i "relaksuje" włókna mięśniowe, które są odpowiedzialne za nasze zmarszczki mimiczne. Jako, że mięśnie są rozluźnione, napięcie zmniejszona, zmarszczki są mniej widoczne, a z czasem zostają wyprasowane :) Cudowny składnik, który odmieni życie miliona kobiet :) Doświadczyłam jego siły na własnej skórze i nie ukrywam, lubię patrzeć na to co widzę ;) Skóra, bardzo silnie nawilżona i wygładzona, stała się jędrna jak brzoskwinka. Zmarszczki na czole wygładzone, są praktycznie niewidoczne :) Serum jest bardzo lekkie, nie zapchało mnie, ani nie spowodowało żadnego podrażnienia, czy uczulenia. Produkt działa, tylko potrzebuje chwili, abyśmy mogły zobaczyć co potrafi. Produkt jest bardzo wydajny, pojemność kremu to 30ml, jego cena to około 68zł Możecie kupić go -----> TUTAJ Osobiście jestem zachwycona działaniem. W planach mam zakup osobnej buteleczki dla mojej mamy. Sama w przyszłości po wykorzystaniu kosmetycznych zapasów wrócę do niego. 





Balm Balm- Serum do twarzy z dzikiej róży Little MIracle

Balm Balm- Serum do twarzy z dzikiej róży Little MIracle


Witam Kochane,
dziś słów kilka o produkcie, który stanowi obecnie bazę mojej pielęgnacji i raczej nikogo nie zwiedzie tym, że to olejek. Jak wiecie od lat używam przeróżnych olejków do twarzy i od kiedy je stosuję moja mieszana cera ma się świetnie. Oczywiście, zdarzają się gorsze dni, ale wtedy ratunku też szukam w olejkach, ale o nieco innych właściwościach... Do tej pory produkty marki Balm Balm, były mi obce i na początek tej znajomości, zdecydowałam się na olejek o cudownej nazwie, która całkowicie mnie kupiła "Little Miracle"  Ahh, jak to brzmi, a jak działa? Zapraszam dalej 







Zacznę od opakowania, które jest bardzo minimalistyczne, wręcz apteczne, osobiście lubię ciemne szkło, ponieważ wierzę, że chroni ono składniki aktywne zawarte w produkcie. Ponadto plus za pipetkę, uwielbiam taką formę aplikacji. Po pierwsze higiena, po drugie całkowita kontrola nad dozowaniem.





Zapach.... tak! różany, nawet powiedziałabym, że to zapach suszonych róż, Niestety nie jest to moja bajka, nie lubię tego zapachu i chyba nigdy się to nie zmieni. Jednakże dla urody, jestem w stanie przecierpieć kilka pierwszych minut, wtedy kiedy zapach jest najmocniejszy :) 


Dla mnie ten zapach, to minus, dla innych będzie zaletą, ale chyba każda zgodzi się ze mną, że najważniejsze jest wnętrze... A tutaj jest ono zaiste bogate... W składzie znajdziemy:

Ta wspaniała mieszanka dzikiej róży, olejku jojoba oraz olejku z ogórecznika lekarskiego wzbogacona olejkami eterycznymi z olibanum, geranium, jałowca oraz palmarosa i mandarynki dosłownie nakarmi twoją skórę, pozwalając jej swobodnie oddychać, wygładzi ją i dogłębnie odnowi i odmłodzi.


Rosa Canina, Simmondsia Chinensis, Borago Officinalis, Boswellia Neglecta, Pelagonium Graveolens, Cymbopogon Martini, Juniperus Communis, Citrus Nobilis






Taki skład, zachęca do używania prawda? A jak z konsystencją? Wiadomo, jest to olejek,a ten bywa cięższy, lub lżejszy. Balm Balm to olejek dość treściwy, który stosuję tylko na noc. I nawet rano moja cera nadal lekko się błyszczy. Wiem, że na dzień absolutnie się nie sprawdzi, ale w przypadku cery suchej, lub odwodnionej nie powinno być  z tym problemu. Olejek stosuję solo na całą twarz, a także dodaję go do maseczek na bazie glinki, dzięki temu maseczka nie zasycha na skorupkę, a moja skóra jest podwójnie dopieszczona :) 









DZIAŁANIE:
Uwielbiam olejkową pielęgnację, uwielbiam to uczucie kiedy nakładam olejek na twarz i wykonuję krótki masaż. Tak, ten olejek się do tego nadaje, ponieważ dość długo zostaje na powierzchni skóry, dzięki czemu nie mamy oporu. Olejek jest bardzo delikatny i przyjazny dla naszej cery, spisuje się tak samo dobrze w okresie przesuszenia, jak i aktywnego wysypu... Olejek bardzo dobrze nawilża skórę, wygładza ją i napina. Stosowany systematycznie poprawił koloryt mojej cery, ujednolicił go. Oczywiście nie jest to diametralna różnica i z dużymi zmianami sobie nie poradzi, ale dla wyrównania  kolorytu i rozjaśnienia cery, nadaje się idealnie! Zauważyłam także, że olejek działa na nieprzyjaciół, goją się i znikają szybciej. Olejek dodany do maseczki, potęguje jej działanie. Skóra jest oczyszczona, ale również dotleniona, gładka i pełna blasku. Olejek jest bardzo wydajny, używam go codziennie od około 2-3 miesięcy i nadal mam go ponad połowę. Uważam, że to bardzo przyjemny i delikatny produkt, który ma w sobie mieszankę wspaniałych olejków, które zadbają o naszą skórę jak należy. Oczywiście, minus za zapach, ale jestem w stanie to przeżyć :) bo działanie mi to rekompensuje  :) Olejek najłatwiej kupić online, ja swój znalazłam tutaj Matique Polujcie na okazję i koniecznie dajcie znać, czy używałyście już tego małego cudu?! Buziaki 




Dzienny makijaż z marką LA LUXE

Dzienny makijaż z marką LA LUXE


Hej Kochane,
dzisiaj post z kolejną makijażową propozycją, tym razem  wykorzystałam produkty marki LA LUXE Do tej pory znałam tylko lakiery do paznokci tej marki, teraz miałam możliwość poszerzyć swoją makijażową wiedzę o kolejne produkty. I tak miałam okazję poznać podkład, tusz, żel do brwi, eyeliner oraz błyszczyk... Który produkt najmocniej mnie zachwycił, a który nie dał rady? Zapraszam dalej.






Każdego dnia o tej samej porze, zasiadam do swojej toaletki i zaczynam czarować... Kosmetyki mają wielką moc i potrafią uszczęśliwić każdą z nas. Zazwyczaj stawiam na bardzo klasyczny i delikatny makijaż, ale bywają dni, że dokładam, rozcieram, maluję, doklejam i zmieniam się w inną osobę... No dobra poniosło mnie troszeczkę. Raczej zawsze przypominam siebie :) Jak każda kobieta, uwielbiam testować nowe podkłady, więc kiedy dane było mi poznać kolejny, ogromnie się ucieszyłam.








Podkład, za zadanie ma mocne krycie... Ja z reguły omijam takie produkty, ponieważ wolę efekt rozświetlonej, zdrowej cery. Jednak, musiałam spróbować i co się okazało?! To za chwilę :)  Zacznę od tego, że podkład ma dość gęstą, kremową konsystencję, szybko i łatwo się rozprowadza, nie robi plam, nie smuży i nie ciemnieje. Lubię nakładać go Beauty Blenderem. Mój kolor 104 jest bardzo przyjemnym, neutralnym beżem, myślę, że będzie pasował większości z nas... Działanie.,.przyznaję, że jestem w szoku. Podkład przepięknie wygląda na skórze, nie tworzy płaskiego matu, nie wyglądamy jak smutny wampir, wręcz przeciwnie. Krycie ma fantastyczne i naprawdę mocne, wytrzymuje bardzo długo na mojej mieszanej cerze, jest przystępny cenowo i uważam, że to naprawdę świetny podkład. Chętnie po niego sięgam. Nie zapycha, nie ciemnieje, warto się za nim rozejrzeć!











Kolejny produkt, jaki przyszło mi testować do żel do brwi i tutaj niestety nie było miłości, żel ma fajne opakowanie jak tusz do rzęs, wygodny grzebyczek, ale niestety... Kolor zbyt ciemny, wręcz czarny, a brwi sklejone. Nie podoba mi się ten efekt. Być może u osób z gęstymi brwiami sprawdzi się lepiej, mnie skleja wszystkie włoski w jedno. Nie wygląda to fajnie :/ 







Będąc przy oczach, wspomnę o maskarze, uwielbiam mocno wytuszowane rzęsy, to atrybut kobiecości, kto by z tego rezygnował.... Tusz marki La Luxe, przyjemnie mnie zaskoczył. Po pierwsze wygodna, giętka, silikonowa szczoteczka, która genialnie rozczesuje rzęsy. Efekt pajęczych nóżek, nie tutaj! Tusz ładnie wydłuża rzęsy, wytrzymuje cały dzień, nie osypuje się. Nie wiem jak poradzi sobie z płaczem, póki co nie było okazji sprawdzić ;) 




















I to co Biszkopcik lubi najbardziej to eyeliner. Kreska to już mój codzienny, charakterystyczny makijaż, szybko, łatwo i zawsze efektownie ;) Oczywiście, tutaj czaruję... bo często jest krzywo i przeciętnie, ale o tym nie każdy musi wiedzieć, prawda?! Eyeliner, w klasycznym opakowaniu z gąbeczkowym, sztywnym eyelinerem. Przyzna szczerze, że wolę pędzelki, ale i aplikator daje radę, szczególnie lubię go przy dość grubych i dramatycznych kreskach. Piękna, głęboka czerń, nie kruszy się i nie odbija na górnej powiecie. Polecam 








Na koniec usta, soczyste, błyszczące w wiosennym odcieniu. Kiedyś nie przepadałam za błyszczykami i stawiałam na pomadki, teraz kupuję więcej błyszczyków. Są dużo lżejsze i ta opcja odpowiada mi na upalne dni bardziej, niż ciężki, płaski mat. Błyszczyk marki La Luxe, ma w sobie drobinki, więc nie każdemu to odpowiada, mnie szczególnie nie razi, polubiłam się z tym pół-transparentnym odcieniem ni to czerwień, ni to róż... Wygodny aplikator, przyjemny zapach i smak. Błyszczyk się nie klei i dość długo utrzymuje.












A oto efekt końcowy, makijaż jest lekki i świeży. Idealny na wiosenny, słoneczny dzień. Przyznam szczerze, że podkład, totalnie mnie oczarował i cieszę się, że mam go w swoich zbiorach. Efekt i uczucie komfortu jaki daje na twarzy rewelacyjny. Tusz to kolejny produkt, który warto poznać, bo wiadomo maskar nigdy dość :) Generalnie jestem pozytywnie zaskoczona jakością i przyjemnością użytkowania. A Wy znacie produkty LA LUXE, co polecacie? 




Piękniejesz gdy śpisz... Maseczka Dermomask Night Active

Piękniejesz gdy śpisz... Maseczka Dermomask Night Active


Witam Kochane,
ostatnio miałam sporo spraw, niestety nie wszystkie były miłe i przyjemne. Raczej skłaniałabym się w stronę tych męczących i stresujących... Nie wiem, czy Wy też tak macie, ale kiedy ja działam pod wpływem stresu moja cera dosłownie wariuje... Wyskakują mi niespodzianki, reaguję przetłuszczeniem, lub wysycha na wiór... Totalne szaleństwo, nad którym ciężko zapanować. W takie dni, nie mam ochoty na intensywną pielęgnacje czy jakieś zabiegi... Po prostu nakładam więcej podkładu i zapominam. Ahh, ta moja pamięć, dobrze, że przypomniałam sobie o maseczkach L'biotica które czekały grzecznie w łazienkowej szufladzie. Rzut okiem na etykietkę... "Night Active" Ok, to powinno mi pomóc, bez zabierania mi czasu, bo przecież zadziała, kiedy ja udam się na zasłużony odpoczynek :) Genialne rozwiązanie, nic nie zrobiłam, a jednak tyle zdziałałam :) 








Jako maniaczka maseczek, zawsze mam ich spory zapas w łazience, lubię je zmieniać, testować i dopasowywać do aktualnego stanu mojej skóry. Wsłuchaj się w siebie, tam znajdziesz wszystkie odpowiedzi ;) Tak postępuję z moją cerą od lat i nie mam z nią większych problemów.







Marka L'biotica poszerzyła swój asortyment o nocne maseczki pielęgnacyjne. Coś na kształt azjatyckich kosmetyków. Jako, że nie miałam wcześniej styczności z tego typu produktami, byłam ogromnie ciekawa efektów. Mamy ogromny wybór maseczek, począwszy od nawilżających, dotleniających, wygładzających i oczyszczających. Każda cera i kobieta w każdym wieku, znajdzie coś dla siebie.








Maseczki, pakowane w małe, poręczne saszetki, osobiście wolę maseczki w tubce, ale opcja saszetkowa, ma również swoje plusy. Zużyjemy maskę do końca, gdyby nam nie odpowiadała pod względem konsystencji, działania, to tylko saszetka, nie płacimy za produkt, który musimy wyrzucić... To także świetna opcja dla osób mało systematycznych w maseczkowaniu, oraz podczas podróżowania.





DZIAŁANIE:
każda z maseczek, jaką otrzymałam ma inne właściwości, co je zatem łączy? Bardzo przyjemny zapach, kojarzy mi się z gabinetowymi produktami. Bogata, treściwa konsystencja, która nie ścieka z twarzy. Bogaty wybór, maseczka dla każdej z nas i na każdy problem. Co było dla mnie najważniejsze, to ciekawość, czy taka całonocna maseczka, może zapchać moją mieszaną cerę... Często bowiem wystarczy jedna próba z danym kosmetykiem i już na drugi dzień, moje pory to odczuwają... Na szczęście nic złego się nie stało, pory nie zostały zapchane, a cera nie była przeciążona. Maseczki bardzo przyjemnie się rozprowadzają i dość szybko wchłaniają się w skórę. Ja nakładam je na skórę około pół godziny przed tym zanim położę głowę na poduszce. Ale robię tak z każdym nocnym preparatem. Rano, buzia była nawilżona, promienna i świeża. Nie zauważyłam, aby w jakiś sposób była podrażniona, czy zmęczona. Produkt jest bardzo wygodny  i w zasadzie nocne maseczki mają sens... Przecież to podczas snu, nasza skóra się regeneruję i wchłania lepiej wszystkie drogocenne składniki zawarte w kosmetykach. Maseczki, bardzo mi przypasowały do gustu, uratowały mnie w moim pielęgnacyjnym zaniedbaniu :) Moje ulubione to Neuro-odmładzanie oraz Infuzja tlenowa :) Maseczki znajdziecie np: TUTAJ Buziaki 



Copyright © 2014 Do połowy pełna... , Blogger